Pan Jezus pociągnął mnie za uszy… to znaczy przez anielski śpiew sióstr, które przyjechały do naszej parafii na obchody jubileuszu jednej z nich, która pochodziła z moich stron. Byłam tak zauroczona klimatem tej muzyki i siostrzanego śpiewu, że po powrocie do domu napisałam w swoim zeszycie zdanie: „Będę siostrą zakonną”… Miałam wtedy około 10 lat i tę niesamowitą łaskę, o której moja Mama zawsze mówiła, że do kościoła „wyciągałam nogi jak stary” – co się tłumaczy, że na hasło „Idziemy do kościoła” mała Ania (czyli ja) bez żadnego oporu szła w równym tempie z Rodzicami. A te wymarsze do kościoła były regularne, tj. co niedziela lub w święta i była wspólna modlitwa z Rodzicami i Rodzeństwem, później były piesze pielgrzymki na Jasną Górę i życie w ciągłej bliskości z Kościołem parafialnym.
Decyzja o ofiarowaniu życia na własność Jezusowi dojrzewała w moim sercu równomiernie z wiekiem, więc czas dojrzewania, zdobywania wiedzy, znajomości siebie i świata nie przeszkodziły mi w podjęciu ostatecznej decyzji – a wręcz przeciwnie – umocniły mnie w przekonaniu, że szczęście trwałe i pełne mogę osiągnąć już w tym doczesnym życiu jedynie poprzez całkowite oddanie swej woli do dyspozycji Panu Jezusowi…
I chociaż po dwudziestu latach bycia w Zgromadzeniu już wiem doskonale, że to całkowite oddanie nie jest takie proste, to mam świadomość, że jestem na właściwej ścieżce, która wiedzie mnie w bezpieczne ramiona Boga Ojca i daje mi szczęście, którego nikt mi nie jest w stanie odebrać…
Za ten dar powołania – Bogu niech będą dzięki!
s. Judyta Zając CSL