Pana Jezusa znam od kiedy sięgam pamięcią. Nie wiem, kto pierwszy mi o Nim powiedział, rodzice, dziadkowie? Wiem tylko, że już od małego dziecka wiedziałam, że jest. Zawsze był mi bardzo bliski, często z Nim rozmawiałam, co było dla mnie zupełnie naturalne, a On równie często okazywał mi swoją miłość. Był moim Opiekunem i Przyjacielem, odczuwałam Jego żywą obecność, choć jako mała dziewczynka żałowałam, że jest niewidzialny.
Kościół był dla mnie także miejscem, w którym czułam się zawsze dobrze, jak w domu. Gdy byłam dzieckiem, chodziłam z mamą na spotkania grupy parafialnej, która wkrótce przerodziła się w grupę Odnowy w Duchu Świętym. Było tam zawsze dużo modlitwy, śpiewu, ciepła i radości. Z Odnową związałam się też w dorosłym życiu, taką drogą Pan Bóg mnie do siebie przyprowadził.
Zmieniały się okoliczności życia, dorastałam. Zmieniały się szkoły, potem przyszły studia, praca. Wiedziałam, że Jezus jest ze mną, choć nie odczuwałam już tak Jego obecności jak kiedyś, pewnie „rozum” przysłonił serce. Dał mi doświadczyć wolności i konsekwencji własnych wyborów. To nie był łatwy czas, choć w szkole i na studiach szło mi całkiem nieźle, lubiłam się uczyć, miałam wielu przyjaciół i życie towarzyskie kwitło wokół mnie. Doświadczenie z dzieciństwa gdzieś się zatarło, modliłam się i chodziłam do kościoła, ale już nie tak często.
Wtedy zaczęło mi towarzyszyć uczucie pewnego rodzaju pustki, jakby tęsknoty… Nie musiałam się długo zastanawiać, wiedziałam, że tęsknię za Jezusem. Wyjechałam wówczas na rekolekcje ewangelizacyjne prowadzone przez kaznodzieję z Indii o. Billa. To był dla mnie czas głębokiego nawrócenia i na nowo doświadczenia, że Jezus jest prawdziwie żyjący pośród nas. Za rok odprawiłam je raz jeszcze. Po nich zaczęło mi towarzyszyć jeszcze inne uczucie: otóż kiedy rekolekcje się kończyły i misjonarz wraz z organizatorami odjeżdżali, czułam się opuszczona, jak jedna z odprawionego przez Jezusa tłumu, pozostawionego na brzegu, gdy On odpływał wraz z uczniami, by innym głosić Ewangelię.
Postanowiłam więc przyłączyć się do „uczniów”. W kolejnym roku dołączyłam do grupy organizującej rekolekcje ewangelizacyjne. Uczucie jednak nie zniknęło… Nie o osobę misjonarza tu chodziło. Choć byłam teraz „w łodzi” z Panem Jezusem i apostołami, Jezus zdawał się często być nieobecny, jakby spał u wezgłowia. Pomagałam przy rekolekcjach przez kolejne trzy lata. Wiem, że to był błogosławiony dla mnie czas nawrócenia, przemiany serca, poznawania bliżej Mistrza i Jego niezwykłej mocy.
Po tym czasie Pan Jezus odkrył przede mną inną formę swojej szczególnej obecności – codzienną Eucharystię i adorację Najświętszego Sakramentu, pomógł mi także serdecznie zaprzyjaźnić się z Maryją. W tym czasie coraz częściej przychodziła do mnie myśl o życiu zakonnym. Doświadczenie rekolekcji pokazało mi, że wcale nie jest tak łatwo być „u boku” Pana Jezusa i służyć innym. A co by było, gdybym została siostrą zakonną? Oddam się na wyłączność Bogu, będzie mógł mnie posłać, gdzie tylko będzie chciał, z pewnością postawi mnie w wielu trudnych sytuacjach, jak swoich uczniów, i powie w najmniej oczekiwanym momencie, wskazując mi obcych mi ludzi: „Ty daj im jeść”… Zaczął rodzić się we mnie lęk i niepewność. A może lepiej będzie podążać „standardową” drogą życia – mąż, dzieci, dom, praca. Przynajmniej wiem, czego się spodziewać.
Wówczas Duch Święty podsunął mi kolejną, „natarczywą” myśl. – Najwyższy czas, by zatroszczyć się o stałego kierownika duszy. Modliłam się więc, by Pan Jezus wskazał mi konkretnego kapłana i dał mi odwagę, by podjąć ten krok, domyślałam się już, że konsekwencje mogą być bardzo konkretne. Do końca życia będę się modlić i dziękować Panu Bogu za tego kapłana, który podjął się opieki nade mną. On nie przestraszył się słów Jezusa: „Ty daj jej jeść”, choć wcześniej mnie nie znał. Jego wielka miłość do Boga i Maryi, niezwykła mądrość i cierpliwość, bardzo wiele mnie nauczyły.
Zanim Pan Jezus wezwał mnie po imieniu do tajemniczej i niezwykłej bliskości ze sobą, jaką jest życie ślubami zakonnymi, dał mi doświadczyć trochę życia „w świecie”, bym lepiej poznała siebie i ludzi. Dziękuję Mu za to. Wiedział, kiedy naprawdę będę gotowa, by w wolności odpowiedzieć na Jego zaproszenie.
Wybór zgromadzenia zostawiłam w zupełności Panu Bogu. Poprzez tzw. zbiegi okoliczności wskazał mi konkretne. Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Loretanek, gdy miałam 30 lat; późno? Pan Jezus w tym wieku wychodził z domu rodzinnego, by wypełnić swoją misję, a ja, mając tyle lat co On wówczas, weszłam w cichą i ukrytą przestrzeń Nazaretu. Każdy ma swój czas wybrany przez Boga. Najważniejsze, by go nie przegapić.
s. Emmanuela CSL