Skip to content Skip to footer

Historia powołania z perspektywy czasu nabiera innych barw. Rozwój, zmiany, nowe zadania… Tak jest u mnie. Myślę, że powołanie do życia zakonnego dojrzewa jak ewangeliczne owoce winnego krzewu. Czasem ich nie widać, a Pan cierpliwie czeka i nawozi krzew, aby wzrastał i owocował, choć nam się wydaje, że jest inaczej.

Jako mała dziewczynka lubiłam długie suknie i ciągle spacerowałam na paluszkach, marząc o tym, żeby zostać baletnicą. Wychowana w religijnej rodzinie nie wyobrażałam sobie, że można nie śpiewać Litanii loretańskiej albo nie modlić się do swojego Anioła Stróża. Z czasem entuzjazm baletnicy przygasł, ale sentyment do majówek pozostał. W szkole średniej zapragnęłam zostać zakonnicą. Poruszyło mnie świadectwo siostry felicjanki, która na lekcji religii opowiadała o swoim powołaniu. Chciałam od razu zostać siostrą zakonną. Nie byłam jeszcze pełnoletnia, więc potrzebna była zgoda rodziców, a tej nie dostałam. Rodzina przekonywała mnie, żebym zdała maturę, a potem, jeśli to rzeczywiście jest powołanie, poszła do klasztoru. Mieli nadzieję, że jednak nie pójdę, że zapomnę, że założę rodzinę. Dałam się przekonać i to jak. Zdałam maturę i podjęłam studia teologiczne. Myślałam, że życie zakonne to może faktycznie nie jest moja droga, a Pan Bóg da się jakoś dyplomatycznie przekonać, że teologia, a dokładniej nauki o rodzinie na wydziale UKSW, wystarczą. Postanowiłam cieszyć się życiem. Poznawałam nowych ludzi, podejmowałam różne prace, znajomi, przyjaciele, ale czegoś brakowało. Wciąż nie czułam się na swoim miejscu. Aż kiedyś przyjechałam do Warszawy aby pomóc wujkowi, który jest księdzem, w urządzeniu się na nowo objętej przez niego parafii. Był to kościół pw. Matki Bożej Loretańskiej (przypadek?). Przez okno plebanii zobaczyłam dwie loretanki i zamarłam. Pomyślałam wtedy, że ja na pewno czegoś takiego na głowę nie założę. O, nie! Z czasem poznałam siostry bliżej. Pojechałam do sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej i tam zapadła decyzja. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Był grudzień, tuż przed rocznicą stanu wojennego w Polsce. Jak się potem dowiedziałam, w tym czasie siostry przywiozły też figurę Matki Bożej do sanktuarium. Przed obliczem Maryi i bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego powiedziałam Jezusowi swoje „tak”. Co się wtedy w moim sercu działo, nie sposób opisać, ale w końcu poczułam pokój i pewność, że to jest to. Osiem lat temu złożyłam śluby wieczyste i jestem w Kościele i dla Kościoła. Każdemu młodemu człowiekowi, który poszukuje swojej drogi, życzę odwagi. Wiem, jak trudny jest czas szukania odpowiedzi, ale warto go przejść, by odnaleźć swój dom przy Kimś, Kto naprawdę kocha bez miary.

s. Maria Miannik CSL

UDOSTĘPNIJ

Sign Up to Our Newsletter

Be the first to know the latest updates

[yikes-mailchimp form="1"]