Urodziłam się na Syberii – w pięknym, dużym mieście Krasnojarsku. Mieszkałam tam z rodzicami i siostrą przez jakiś czas, a potem przeprowadziliśmy się na Ukrainę, ponieważ wszyscy krewni mieszkają właśnie tam.
W dzieciństwie nigdy nie myślałam o powołaniu zakonnym, bo i myślom o Panu Bogu poświęcałam mało czasu. Kiedy miałam sześć miesięcy, byłam ochrzczona w kościele prawosławnym na Ukrainie, ale poza tym w cerkwi byłam zaledwie kilka razy – na ceremoniach ślubnych moich znajomych.
POBYTY U BABCI
Na letnie wakacje przyjeżdżaliśmy na wieś do babci. Tam bywałam czasem w kościele katolickim, gdzie babcia zabierała mnie z moją siostrą i naszymi kuzynkami. Dla nas to było, można by powiedzieć, bardziej zwiedzanie kościoła niż modlitwa. Zazwyczaj trafiałyśmy na większe uroczystości, kiedy była organizowana procesja i byłyśmy proszone, by wziąć w niej udział. To się nam podobało! Babcia od czasu do czasu nam coś opowiadała o Bogu, ale nie było to systematycznie. Nie uczyła nas też modlitwy, być może dlatego, że modliła się po polsku, a my nic z tego nie rozumiałyśmy. W każdym razie zachęcała nas, byśmy chodziły do kościoła.
ZASKOCZENIE I OJCOWSKIE WSPARCIE
W latach dziewięćdziesiątych moja rodzina zamieszkała na Ukrainie już na stałe, miałam wtedy 12 lat. Mój stosunek do Pana Boga pozostawał neutralny. Pewnego razu wszystko się jednak zmieniło. Moja siostra Alona poszła w niedzielę z babcią do kościoła, a ja zostałam w domu. Po powrocie Alona opowiedziała, że niespodziewanie trafiła na ślub naszej nauczycielki języka ukraińskiego z technikum, gdzie się uczyłyśmy. Nauczycielka pochodziła z pobliskiego miasteczka, ale pragnęła, aby ślub się odbył w naszym skromnym kościółku bez większego rozgłosu. Tę nauczycielkę bardzo lubiłyśmy i dlatego moja siostra wróciła z wielką radością i ogromnym zachwytem. W następną niedzielę poszłam też do kościoła razem z Aloną. Chyba spodziewałam się, że znów się wydarzy coś wspaniałego. I rzeczywiście coś takiego miało miejsce… W kościele spotkałyśmy się z ciepłym przyjęciem ks. proboszcza Grzegorza Tomaszewskiego, który od razu zauważył „nowe parafianki”. Ten człowiek odegrał bardzo ważną rolę na drodze kształtowania mojej wiary i powołania, otoczył mnie troskliwą opieką i ojcowską miłością. Pan Bóg posłużył się tym człowiekiem, żeby dać to, czego mi brakowało także czysto po ludzku z powodu rozwodu moich rodziców – ojcowskie wsparcie.
MOJE NAWRÓCENIE
Wkrótce zaczęło się przygotowanie do sakramentów: katechezy, spotkania, rozmowy, szkoła modlitwy. Kilka miesięcy później przystąpiłam do pierwszej spowiedzi i przyjęłam Pierwszą Komunię Świętą. Miałam wtedy niespełna 17 lat.
Kiedy minął rok od mego nawrócenia, kończyłam technikum weterynaryjne i myślałam o pracy w tej dziedzinie, ale Pan Bóg miał dla mnie inne plany… Nie pamiętam, w którym dokładnie momencie pojawiły się myśli o powołaniu zakonnym, ale zaczęłam się zastanawiać nad tą drogą życia. Na pewno nic konkretnego o niej nie wiedziałam, nigdy też nie uczestniczyłam w rekolekcjach powołaniowych. Ten temat mogły mi nieco przybliżyć nasze siostry loretanki: s. Floriana i s. Joachima, które przyjeżdżały do naszej parafii w niedzielę razem z ks. proboszczem. Widziałam, jak one rozmawiają z ludźmi, starają się im pomóc w trudnych sytuacjach. Patrząc na siostry, zapragnęłam też nieść pomoc innym – szczególnie chorym, ponieważ s. Floriana często leczyła ludzi i miała na to swoje wypróbowane sposoby. Tak naprawdę jednak jeszcze wciąż nie wiedziałam, czym jest życie zakonne.
SIOSTRA ZAKONNA TO OBLUBIENICA PANA JEZUSA
Podczas jednej z rozmów przy kościele s. Floriana powiedziała mi, że siostra zakonna to oblubienica Pana Jezusa. Wtedy moje pragnienie bycia siostrą jeszcze bardziej wzrosło. Pamiętam, że kiedy któregoś razu wracałam z technikum i szłam ulicą, odczuwałam wielką radość, myśląc o tym, że Pan Jezus będzie moim Oblubieńcem.
O swoim pragnieniu zostania siostrą zakonną opowiedziałam ks. proboszczowi, a on powiedział, że od początku mnie obserwował i wcale go to nie dziwi. Zapytał tylko, dokąd chcę pójść. Odpowiedziałam na to, że znam tylko siostry loretanki, więc idę do nich. Potem ujawniłam swoją decyzję Alonie, a na końcu – mamie, która myślała, że żartuję i próbowała mnie odwieść od tych myśli. Nie chciała mnie puścić, zwłaszcza dlatego, że na formację trzeba było jechać do Polski, a to by oznaczało, że co najmniej rok mnie nie zobaczy. Ja jednak nie zmieniłam decyzji. Wiedziałam, że po prostu nie mogę tego zrobić. Czułam, że ten świat stał się dla mnie za ciasny, że muszę iść dalej i to natychmiast. Coś pchało mnie naprzód, jakaś siła wewnętrzna, łaska Boża. Pan Bóg sam wszystko poukładał, szybko pozałatwiał, tak jakby się obawiał, że się rozmyślę. W krótkim czasie już miałam zrobiony paszport i 15 sierpnia 1997 r. pierwszy raz przyjechałam do Polski. Trafiłam od razu na uroczystość ślubów wieczystych w Loretto, gdzie mnie przywiózł ks. proboszcz. Siostry powitały mnie bardzo serdecznie, czym byłam mile zaskoczona. Następnego dnia zostałam przyjęta do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej, w którym trwam z pomocą łaski Bożej już 26 lat. Nigdy nie żałowałam swego wyboru, a właściwie swej odpowiedzi na wybór Pana Boga, bo powołanie to dar niezasłużony.
***
Życie zakonne jest piękne, jeśli człowiek powołany stara się być wierny temu wezwaniu i zawsze pamięta o tym, że najważniejszy jest Pan Bóg i Jego głos. To On wyznacza drogę i sam nią prowadzi, by uczynić nas szczęśliwymi w jakimś stopniu już w tym życiu, a w całej pełni – w wieczności .
s. M. Irmina, loretanka