Skip to content Skip to footer

Pan znalazł mnie i nie pozwolił uciec

Pan znalazł mnie i nie pozwolił uciec

Pan znalazł mnie na peryferiach, w dalekim zakątku Polski, tzw. kolonii wsi położonej w gminie Suchowola, która jest centrum Europy. To taki paradoks. A ja – pierworodne dziecko swoich rodziców – nie uciekłam, choć chciałam to zrobić w czasie buntu, zagłuszając Jego głos w swoim sumieniu, ale dałam się porwać Jego miłości i zaprosić się na drogę, na którą On sam mnie pociągnął.

Dom rodziców opuściłam w wakacje po maturze w wieku 19 lat, jadąc na ewangelizację nie Afrykańczyków – o czym marzyłam – ale swojego serca. Urzekło mnie Loretto, poczułam się tutaj jak w niebie. Wcześniej w decyzji utwierdziła mnie Maryja – Pani Częstochowska – w duchowej stolicy naszej Ojczyzny, gdy doszłam do Niej pieszo w 17-dniowej pielgrzymce.

I choć próbowałam uciec od Jezusa, to On nigdy nie pozwolił mi zaniedbać sakramentów i modlitwy.

Raczej nie dał mi Pan konkretnego słowa – przynajmniej teraz nie kojarzę, gdyż zazwyczaj słucham sercem i przyjmuję słowo na daną chwilę – ale dał mi wielkie poczucie bliskości swojej Matki, która mocno przygarnęła mnie pod swój płaszcz i spod niego mnie nie wypuszcza.

ŁASKA PRZYNOSZĄCA SZCZĘŚCIE

Czym się Panu odpłacę za wszystko, co mi wyświadczył? Tak rzeczywiście moje serce przepełnia wdzięczność za to, co mnie spotkało. Siostrą zakonną nie chciałam być, ale po 24 latach od wstąpienia do Zgromadzenia Sióstr Loretanek widzę, że powołanie to wielka łaska, przynosząca szczęście, jakiego świat dać nie może, a na którą nie zasłużyłam w żaden sposób.

To Jezus mnie wybrał spośród tylu znacznie lepszych dziewczyn z mojego środowiska, umiłował tak bardzo, iż nawet zagłuszanie w sumieniu Jego głosu PÓJDŹ ZA MNĄ nie pozwoliło mi na ucieczkę. Przez prawie cztery lata chodziłam z chłopakiem. Jeździłam na zabawy i dyskoteki prawie regularnie co tydzień – szukałam szczęścia i miłości – i to czasem rozpaczliwie. Ale to, co otrzymywałam, to były zaledwie jej namiastki. Dopiero podczas pieszej pielgrzymki Maryja wskazała mi prawdziwą miłość – swojego Syna, który rzeczywiście nigdy nie opuszcza, jest wierny i nieustannie kocha mimo naszych odejść, upadków i słabości. To chyba takie poczucie humoru Pana Jezusa, bo gdy powiedziałam w domu o swojej decyzji pójścia za Jezusem, to chyba za bardzo nikt nie uwierzył, choć mama i babcia się ucieszyły, zaczęły się od razu bardziej za mnie modlić.

Z MARYJĄ I RÓŻAŃCEM

Modlitwą różańcową odmawianą całą rodziną kończyliśmy rok i tak samo go rozpoczynaliśmy. W maju przy kapliczce we wsi śpiewaliśmy Litanię loretańską. A każdy Wielki Post przeżywaliśmy w ścisłym poście i śpiewem dwa razy w tygodniu trzech części Gorzkich żali. Przez to wspomnienie chcę wyrazić ogromną wdzięczność Panu Bogu za to, że w domu nauczyłam się zarówno modlitwy, jak i wielkiej wrażliwości serca i dobroci do drugiego człowieka – szczególnie zawdzięczam to Tacie, dla którego zawsze najważniejsza jest osoba potrzebująca i to, żeby jej pomóc. W domu nauczyłam się także cierpliwego i mężnego znoszenia cierpień, trudów i przeciwności oraz pracowitości. Nauczyłam się delikatności sumienia prawego – dla mnie i mojego licznego rodzeństwa zawsze było jasne, co jest dobre, a co nie. I choć w domu się nie „przelewało”, to byliśmy szczęśliwi, gdyż bardzo się kochaliśmy.

Wyrażam więc wdzięczność i za dom, w którym mimo iż nie brakowało cierpienia i choroby, to czuło się ciepło rodzinne trzech pokoleń, i za wychowanie klarowne, i za ten przykład żywej wiary.

Moje życie jest bardzo związane z Matką Bożą i różańcem. Rodzinna parafia jest pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Często modliłam się na różańcu. Dwa razy pieszo pielgrzymowałam na Jasną Górę. Dziadkowie i Rodzice należeli do Żywego Różańca – teraz ja także! Jako dziecko w domu przeżyłam nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu Jasnogórskiego. Podczas nauki w liceum, zajeżdżając do Suchowoli, codziennie, zanim szliśmy do szkoły, najpierw zachodziliśmy na krótką modlitwę do kościoła parafialnego bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

POCZĄTKI DROGI Z JEZUSEM

Kiedy pojawiła się pierwsza myśl o powołaniu, tego dokładnie nie potrafię określić, gdyż tęsknota za modlitwą i większą głęboką więzią z Bogiem często się pojawiała i potem znikała. Próbę zaś podjęcia tej myśli i zrobienie z nią czegoś podjęłam w wakacje po pierwszej klasie liceum. Wówczas to odwiedziłam ośrodek powołaniowy, gdzie otrzymałam różne folderki i obrazki o zgromadzeniach. Odkryłam wówczas, że moją drogą nie jest na pewno zgromadzenie bezhabitowe. Korespondencję aż do wstąpienia do loretanek utrzymywałam jedynie z siostrami klaweriankami. Stąd też chyba moje wielkie pragnienie wyjazdu na misje do Afryki, choć obecnie nie jestem pewna, czy jednak ono nie było pierwsze.

Poza loretankami, które spotykałam u swojej rodziny podczas większych uroczystości, innego bezpośredniego kontaktu z siostrami nie miałam. Decydująca była IV klasa LO, a głównie czas po maturze i pytania rodziny i znajomych, co zamierzam dalej robić i dlaczego nie idę na studia… A dodam, że uczyłam się bardzo dobrze i nie miałam jeszcze konkretnego znaku od Boga, że to są klawerianki (jednak w sercu miałam duży pokój, że to już ten czas na wstąpienie do zgromadzenia). Złożyłam ostatecznie dokumenty do studium farmaceutycznego do Białegostoku i… poszłam na pielgrzymkę do Częstochowy. W grupie, w której szłam, była też od samego początku, czyli od Augustowa, s. Wanda, loretanka. A 17 dni w drodze to porządne rekolekcje i możliwość niejednej rozmowy z siostrą. A potem ciepłe przytulenie przez Maryję na Jasnej Górze, doświadczenie Jej miłości i łaska pewności serca, że Jezus mnie powołuje, abym Mu służyła w zakonie.

Ostateczną decyzję podjęłam bardzo szybko, będąc 15 sierpnia 1999 r. w Loretto, gdzie poczułam się jak w niebie. Na rozmowie z Matką poprosiłam o przyjęcie i po pytaniu, kiedy, powiedziałam, że chcę przyjść do zgromadzenia jak najszybciej. Wyznaczoną datą był 26 sierpnia – uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej.

Bardzo dziękuję za tę łaskę powołania i za przykładem starszych sióstr codziennie proszę o wytrwanie i wypełnienie woli Bożej do końca.

Mimo trudów życia zakonnego i swoich słabości jestem szczęśliwą loretanką. Niech Bóg przez Maryję będzie w moim życiu i życiu tych, do których mnie posyła, uwielbiony po wszystkie czasy. Chwała Panu!

s. Wioletta Aneta Ostrowska CSL

Sign Up to Our Newsletter

Be the first to know the latest updates

[yikes-mailchimp form="1"]